Innuendo 39

Ludzie są tak nieodzownie szaleni, iż nie być szalonym znaczyłoby być szalonym innym rodzajem szaleństwa…

Zawieszony, uśmiercony, porzucony i kropka

Posted by Michał Chrostek w dniu 01/02/2011

Innuendo39 od dawien dawna nie żyje, smutne ale prawdziwe. Chętnych do poczytania zapraszam na:

 

http://offthereco.wordpress.com

 

To jest już koniec, nie ma już nic…

R.I.P.

Posted in 1. News | 3 Komentarze »

Z Poranka Pesymisty

Posted by Michał Chrostek w dniu 21/03/2010

„Optymista twierdzi, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, a pesymista obawia się, że jest to prawda.”

James Branch Cabell.

Dzień jak co dzień chylił się ku końcowi. Chylił, chylił i przechylił. Zostało jedynie gorzkie wspomnienie zmarnowanych godzin, utraconych okazji. Zarys beznadziei doczesnego życia. Niestety po krótkim śnie, przepełnionym ciemną pustką, czy tam zwykłą nicością, musiał nadejść kolejny.

Godzina siódma rano – jaki normalny człowiek wstaje o tak bestialskiej porze?! No tak… widocznie brak normalnych wśród nas. Otwieram oczy, znaczy bardziej próbuję. Jednak się nie udaje, próbować dalej? Nie. Budzik przełączony na pobudkę; „jeszcze dziesięć minut i wstaję”. Również nie. Dzwonił drugi, trzeci, piąty i dziesiąty raz. Za jedenastym dopiął swego, decyzja „wstaję!” niczym najradośniejszy z hejnałów pogrywa mi w głowie. Otwieram w końcu oczęta.

– Kurwa! – Pierwsza myśl tegoż wspaniałego dnia, pierwsze też i słowa. Jak przykrą jest świadomość rozpoczynania takim sposobem większości z dni. Może to jedyny słuszny sposób? Tego się trzymajmy, przynajmniej jedno zmartwienie mniej. Normalnego człowieka cieszy gorąco świecące słoneczko z rana. Mnie nigdy nie cieszyło. Tak właściwie, dlaczego nigdy nie założyłem rolet, żaluzji czy innych zasłon? Nie mam pojęcia, pewnie z lenistwa. A może szkoda mi zużywać i tak skromny, studencki budżet ?

Naciągam portki na dupsko, zakładam jakiś śmierdzący i wygnieciony T-shirt. Ruszam w stronę łazienki, przecież trzeba się umyć. Wychodząc z pokoju dostrzegam przykry dla mnie fakt – ten pedał, współlokator znowu się piękni w łazience. Pewnie już z godzinę tam siedzi, jak ja go nienawidzę… Mieszkam tutaj już ponad pół roku. Calutki trzeci semestr wraz z odrobiną drugiego moich beznadziejnych studiów dziennych. I jeszcze ani razu, ANI RAZU nie zastałem łazienki wolnej rano czy wieczorem, zawsze muszę temu ćwokowi zwracać uwagę. Niezmiernie zaskakuje mnie typ człowieka, ba! Typ mężczyzny układającego swoje cudaśne włoski przez dwie/trzy godziny przed lustrem na żelik czy inną końską spierdolinę. Czy on naprawdę liczy na jakieś wymierne efekty? Czy on nie zna ciekawszych zajęć? Przecież ma telewizję i Na Wspólnej! Jest i Internet z Naszą-Klasą bądź Fotką! Siedzenie bez przerwy nad takimi zajęciami by mu pasowało, jak ulał mówiąc szczerze. Ale może jego słitaśne pojebaństwo musi jeszcze do tego dojrzeć ? Pomóż Boże (w którego tak marginesem mówiąc, nie wierzę – ale skoro nie wierzę to co mi szkodzi poprosić? To tak pro forma jest…) bym nie dotrwał momentu jego pełnego rozkwitu. Chyba na przyszły semestr przeniosę się do akademika. Mieć ciągle na głowie bandę znajomków z grupy/roku/uniwersytetu których szczerze nie znoszę, wydaje się czasami jednak rozkoszniejszą perspektywą.

– Maaaarrruuuuuśśś – tak ma na imię, niestety na wypowiadane normalnie nie reaguje pokemon zasrany. – Wyjdziesz może zaraz z łazienki, muszę się umyć przed zajęciami.

– Tomuś – a tak ja mam na imię. – Przecież wiesz, że tego nie przyspieszę! Dla zajebistości trzeba poświęceń, wiele razy Ci to tłumaczyłem kolego – nienawidzę go, oj jak ja go nienawidzę! – Ale widzę, że nigdy nie pojmiesz. Pewnie dlatego masz tak mało znajomych. Ale nic nie bój, ja Cię jeszcze naprawię, zobaczysz!

– Spierdalaj… – Szepcę pod nosem. Mówiąc to na głos na pewno bym go obraził, a obrażony zakazuje mi używać mikrofali (bo jego i on decyduje chujec). Więc jednak wolę polubownie rozwiązywać konflikty, i jakoś cwela trawić.

– A długo jeszcze Ci zejdzie? – Pytam najmilej jak potrafię ściskając zęby, pięści, i wszystko inne co da się zacisnąć. Mimo braku nadziei na dobrą informację. Ahh ten mój gorzki pesymizm.

– Z pół godzinki pewnie.

Kończę rozmowę, nie mam ochoty więcej go słuchać. Korzystając z tych trzydziestu minut, (które pewnie przerodzą się w godzinę – w najlepszym wypadku!) idę na sracz. Poranny długas nie doskwiera wyjątkowo tego poranka – widocznie mało ciekawych snów dostąpiłem tej nocy, co poradzić – więc nawet usiądę wygodnie.

Odurzająca woń porannej „orki” wprowadza mnie w stan głębokiej kontemplacji. Niestety mój tępy łeb nie potrafił wymyślić żadnego twórczego, oryginalnego czy też zaskakującego tematu. Tak więc rozważam sens moich studiów. Tak właściwie, często zdarza mi się taka rozkmina. W końcu jestem na teologii. Ja! Pierdolony ATEISTA śmigam do seminarium uniwersyteckiego i uczę się o wierze, bogu i religii. Uczę się o wszystkim, co wydaje mi się gigantyczną bzdurą i nieporozumieniem. Co dzień spotykam dziesiątki księży i setki (chyba ućpanych) fanatycznych katoli. Co gorsza muszę z nimi wchodzić w pewną interakcję, czyli rozmowy. Jak ja tego nienawidzę, ci ludzie potrafią rozmawiać tylko o jednym, dodatkowo z taką fascynacją, zachwytem, umiłowaniem. Aż rzygać mi się chce. Póki co  wytrzymuję, nie wiem jakim cudem ale jednak. Zobaczymy ile to jeszcze potrwa. Pewnie przed końcem licencjatu pozarzynam ich wszystkich tępym, zardzewiałym nożem krzycząc przy okazji „Alleluja Skurwysyny!” Ale nie ma co domniemać, poczekamy to i zobaczymy.

Dlaczego tutaj wylądowałem? Prosta sprawa, nigdy nie byłem ambitnym uczniem, maturę zaliczyłem ledwo na minimum. Moi rodzice natomiast należą do typu oczekującego od latorośli. Nigdy by mi nie wybaczyli porzucenia edukacji po średniej. Ojciec pewnie ganiałby mnie z siekierą po polanie wołając „taś-taś”. Matka natomiast podawałaby mu wodę co kilka minut i wycierała czoło. Z moimi wynikami nie miałem zbyt wielu możliwości. Na filozofię mnie nie przyjęli, podobnie było z filologią polską, angielską i nawet ukraińsko-chorwacką ! Kto u zdrowych zmysłów wybiera taki kierunek ? Kto go tworzy ja się pytam ?! Tak czy owak, przyjęli mnie na teologię oraz politologię. Widocznie co do teologów nie ma zbyt wysokich wymagań a polityka zrobi nie uczelnia a motyka. Wybrałem jednak seminarium z prostego względu – dużo mniej zaangażowania. Czy był to dobry wybór? Może gdybym w jakiś rozwijający i pożyteczny sposób pożytkował niezliczony wolny czas. Jednak w moim przypadku raczej nie. Na pewno nie…

Cyknęły drzwi łazienki, najwidoczniej piękniś się wypięknił. Patrzę na zegarek (tak, założyłem na rękę przed wyjściem z pokoju, nie wiem po co), o dziwo siedzę już tutaj ponad pięćdziesiąt minut. Nawet smród zdążył się ulotnić. Ewentualnie przyzwyczaiłem się, moje receptory mogą już nie odbierać. Czas wstać. Podnoszę dupsko w celu podtarcia, i sru. Znowu siedzę. Ta prawie godzinna posiadówka wystarczyła, nogi zdrętwiały mi do granic możliwości. Czuję jedynie mrowienie, mam problem. Kolejna próba podniesienia także kończy się na fiasko. Co teraz zrobić? Staram się rozmasować giczoły recytując pod nosem jakże urokliwe „kurwa, ja pierdolę, no kurwa ja pierdolę”, może warto by tę myśl zapisać? To nic nie daje, opieram się łapami o ściany i podnoszę, próbuję chodzić w miejscu (pierwszy raz cieszę się z małej przestrzeni tej toalety), pomaga, jest coraz lepiej. O, wróciło czucie. Muszę szczerze przyznać, dodatkowym motywatorem do szybkiego „rozruszania”, była muzyka puszczona przez mojego wspaniałego współlokatora. Jaki normalny facet słucha z rana, tak dla przyjemności „Barbie Girl” ?! Potem poleciała chamska techniawka bez rytmu czy taktu. Do tego się jakoś przyzwyczaiłem. Musiałem, ma koleś dużo lepsze głośniki ode mnie. Znaczy, ja w ogóle nie mam, a te z laptopa mogą co najwyżej otrząsnąć ze snu zamkniętego na miesiąc w izolatce więźnia Shawshank…

– Ścisz to cwelu! – Wykrzyknąłem wchodząc do łazienki, widocznie miarka się przebrała. Prawdopodobnie uznał to za żarcik ( w końcu dowcipność to jedna z głównych cech mojego charakteru! ), dlatego olał po całości. Można rzec, ciepłym moczem – takim parującym oczywiście. Szczęściem całym, nasz prysznic nie należy do specjalnie sprawnych. Strasznie piszczy i chrząka lejąc wodą. Przyjemniejsze dźwięki od tej łomotaniny.

Gorąca woda zmywa ze mnie gorycz poprzedniego, oraz początku tego dnia. Zaczynam czuć się lepiej, nabieram optymizmu… Sranie w banię! Jest tak samo – beznadziejnie. Ale przynajmniej już nie śmierdzę potem, brudem i kilkoma innymi wysublimowanymi woniami. Z drugiej strony, jaka różnica. Zaraz pojadę na swój śmierdzący od wejścia (nie wiem nawet, czy nie na kilka metrów przed) moczem i starymi ludźmi wydział. Kto by wyczuł tam mnie? Aczkolwiek mam w sobie trochę poczucia obowiązku co do higieny własnej, więc szaleję. Jednakże z dzisiejszego golenia zrezygnuję, nie można przecież przesadzać. I tak nic dobrego mnie nie spotka tego dnia, więc po co się starać? Nie poznam miłości swojego życia, nie spotkam chociażby laski do „puknięcia”. Nie mam powodu…

Pachnący, świeżutki i ubrany spoglądam w końcu na plan dzisiejszych zajęć. Mam raptem cztery ćwiczenia w tygodniu, a i tak nie mogę zapamiętać kiedy one są! No tak, jedne już były, to by wyjaśniało budzik ustawiony na siódmą rano. Następne za godzinę. Licząc dwadzieścia minut na dojazd autobusem, i pięć na dotarcie na przystanek, mogę nawet coś jeszcze zjeść.

Znaczy, mam na to czas. Gorzej, że nie mam w lodówce pokarmu. Miałem chyba wczoraj iść na zakupy, jednak uznałem, iż zaraz pewnie lunie deszcz więc zostałem. Co można przyrządzić z suchej bułki, jednego jajka i połowy pomidora? Prosta sprawa, bułka na pół, wymoczona w jajku i na patelnię. Podane z pomidorem do ręki – pychota! Jeszcze woda z kranu na popicie i jestem gotów. Chwytam torbę z przyborami (jeden zeszyt, półtorej długopisu) i lecę niczym niesiony na skrzydłach pegaza ku swojej edukacji.

W tym momencie wykazuję się nadzwyczajnym optymizmem. Przeciętny pesymista stwierdziłby, że gorzej być już nie może. Ja jednak jestem całkowicie przekonany, może i będzie…

C.d.n.

Posted in 9. Myśli Bezmyślne | Otagowane: , , | Leave a Comment »

Bóstwo dnia powszedniego

Posted by Michał Chrostek w dniu 01/06/2009

Czasy mamy jakie mamy, i innych nie dostaniemy. Wszechobecne zamieszki, bojówki, skandale i przerazy. W dodatku szalejąca wkoło recesja, kryzysy finansowe, bankowe i insze. I jak tu w chwilach zmartwień wspartych obawami nie sięgnąć po ulubionego pocieszyciela miliardów? Z wielką przykrością (przesyconą zarazem znaczną dawką dumy!) muszę stwierdzić, iż z owym pocieszycielem miałem podczas swego wcale nie tak długiego żywota, troszkę do czynienia. Alkohol, bo o nim oczywiście mowa, w wielu formach, postaciach, konsystencjach jest częścią naszego codziennego życia. W wielu przypadkach bardzo istotnym elementem, w mniejszym gronie kluczowym. Zazwyczaj jednak miłym dodatkiem do szarości dnia powszedniego. Tak czy siak, zażywając kolejnych promili, nie ważne w jakim to było towarzystwie, jakiej lokalizacji czy postaci często spotykałem się z pewnym zjawiskiem. Choć stwierdzenie, iż ‘często’ to jednak pewne niedomówienie. Niemal za każdym razem spotykałem się z tym zjawiskiem, a polega ono na… Hmm… może lepiej opiszę to na przykładzie.

vodka

Nie marnuj gnido!

Ot wyobraźcie sobie sytuację; pijecie z grupką jakichś tam bliżej niezdefiniowanych znajomych. Wkoło plener, słoneczko świeci. Wlewacie w siebie kolejne zawartości plastikowych kubeczków (kto w spontaniczny plener zabiera kieliszki?!). W pewnym momencie czujecie, iż kolejna dwuseteczka może skończyć się kolorowo, więc dyskretnie przechylacie kubek a przeźroczysta toń wylewa się na trawę.* I co? Znajomi to zauważyli, wkoło zapanowała nerwowa atmosfera. Co ty robisz? Wódki się nie wylewa! Skandal! Lecą w Ciebie kolejne krzyki zrozpaczonych wódkowiczów. I tutaj dochodzimy do sedna. Otóż wokół alkoholi (zwłaszcza wódeczki oraz piwka – taniego wina rzadziej) został ustanowiony pewien statut jakby bóstwa. Szanuj i nie marnuj bo to grzech! Ludzie, zwłaszcza młodzi podchodzą do tego tematu nadzwyczaj poważnie, co nie raz mnie zadziwiało. Oczywiście nie chcę w tym momencie dojść do stwierdzenia, iż marnotrawienie napojów wyskokowych to cnota, do której powinniśmy dążyć przez czas swej egzystencji na tym padole. Co to, to nie. Aczkolwiek nikt nie powinien zapominać, iż alkohole w każdej formie kupujemy dla siebie. I spożywamy je dla poprawienia humoru, rozluźnienia nie z obowiązku. Więc czemu też gdy nadchodzi ‘ta chwila’, gdy kolejny łyk może nam samopoczucie dosłownie zjebać, nie mielibyśmy zmarnować paru kropel dla utrzymania czy nawet poprawienia owego? To my władamy alkoholem a nie on nami, jest on tworzony dla nas, jest jedynie kolejnym wytworem przemysłu spożywczego (?). A szacunek który prezentujemy w czasie poszkodowania za marnotrawienie nie powinien być skierowany w sam trunek, a pieniądze które na niego roztrwoniliśmy. I to chyba by było na tyle. Kończąc powiem tyle, jak będę mieć ochotę wylać piwo czy inny alkohol to go wyleję, bo tak! Co prawda potem będę żałować, rozpaczać, szukać dolewki, ale ta świadomość przewagi rozsądku nad pragnieniem (pożądaniem?), mniam!

*Przykład bardzo podstawowy, wiem że zawsze można komuś przekazać! Ale jeśli nie ?

Posted in 7. Różności | Otagowane: , , , , , , , | 2 Komentarze »